Post do najprzyjemniejszych należeć nie będzie ale cóż...
Był kwiecień 2010 roku. Po ciężkiej, nieuleczalnej chorobie (FIP) odszedł nasz ukochany kocur Rupert. To był ciężki czas, dla mnie, dla nas wszystkich. Bo jednak kot nie TYLKO kot, to część rodziny.
(Rupert- 24 Grudnia 2010)
Trwały poszukiwania nowego kota. Zakochana w rasie Maine Coon postanowiłam, że taki właśnie kot zagości u nas w domu. Był to wspólny prezent od mojej Mamy i M.
19 kwietnia 2010 pojechaliśmy do Wrocławia. Wizyta w jednej hodowli, niestety coś mi podpowiadało, że to niewłaściwy wybór. Kilkanaście kotów, kilka psów w małym mieszkaniu w kamienicy, straszny fetor i dziwna rozmowa z hodowczynią sprawiła, że postanowiłam pojechać jeszcze w jedno miejsce.
Wrocław. Kamienica. Wielkie mieszkanie. Już na wstępie przywitała nas gromada psów- Staffordów. Półki na ścianach, a na nich mnóstwo pucharów, medali, szarf i dyplomów.
"Hodowczyni" bardzo miła, młoda kobieta, technik weterynarii z zawodu mówiła bardzo przekonująco. Opowiadała o
hodowli Asocjacja, o swojej miłości do kotów, psów. O udzielaniu się w Związku Kynologicznym, Klubie
Dream Cat's Club Byłam pod wrażeniem. Pokazała nam trzy kocury. Dwa piękne szare i jeden w kolorze beżowym. Tak! To był ten! Cudowny zielonooki kocur.
(zdjęcie Leona zrobione jeszcze w "hodowli")
Pouczyła czym karmić, jak karmić. Dała książeczkę, opowiedziała o szczepieniach.
Powiedziała także, że akurat nie ma już żadnego egzemplarza umowy kupna-sprzedaży ale że jak nam zależy to ona mi dośle. Zostawiłam oczywiście wszelkie swoje dane. Wtedy nie wydało mi się to podejrzane.
Nie wiem,jak mogłam być tak głupia, tak zaślepiona i tak nieodpowiedzialna ????
Nie zauważyłam jego kataru, zaropiałych oczu i małej wagi... Zaślepiła mnie miłość do niego! Chęć by wreszcie u nas zamieszkał!
Do domu wracałam przeszcześliwa! Kremuś- bo tak go nazywała "Hodowczyni" w rodowodzie miał imię Norton, jednak zostało zmienione przez nas na Leon!
Tak oto zamieszkał u nas Cudowny Kocur Leon.
Kontrolna wizyta u
Naszego Weterynarza otworzyła mi oczy. Koci katar, bardzo niska waga i dziwna sprawa z książeczką zdrowia (brak wklejek przy szczepieniach, co jest normą i obowiązkiem)!
Zaczęło się leczenie. Poszło szybko i sprawnie. Ponowne szczepienia.
Mija miesiąc a kot dziwnie się zachowuje. Wizyta u weterynarza, kot ma problemy z wypróżnieniem. Lewatywa, czyszczenie... (szczegóły pominę). Myślimy- jednorazowy epizod. Mija miesiąc i znów problem. 0:30 jadę do kliniki- tym razem innej, bo wyrzuty sumienia nie pozwalały mi ściągać o tej porze Naszego Weterynarza do kliniki. Na drugi dzień jedziemy do Naszego. Znów lewatywa i inne "cuda wianki".
Zaczynam czytać, googlować, szukać! Znajduję- Mega Colon (Zespół Okrężnicy Olbrzymiej)
Nasz nie wyklucza. Robimy RTG. Potwierdzenie. Choroba genetyczna.
Kontakt z "Hodowczynią". Niemożliwe! U mnie w "hodowli" nigdy nic takiego nie wystąpiło.
Wraz z Naszym decydujemy się na leczenie farmakologiczne. Codzienne podawanie dwóch różnych leków, błonnika. Wiemy, że to czasowe. Choroba postępuje, leki przestają działać. Praktycznie raz w miesiącu widzimy się z Naszym na "odkorkowaniu" Leona. Kolejne narkozy lewatywy, czyszczenie jelita, antybiotyki...
"Hodowczyni" nie poczuwa się zupełnie do wzięcia choć częściowej odpowiedzialności za kota. Umywa ręce. Podaje jedynie telefon do swojego weterynarza, którzy rzekomo miał do czynienia z takimi przypadkami. Zero jakiejkolwiek pomocy, współczucia. NIC!
Po dość długiej i niemiłej korespondencji otrzymuję maila: że
mogę kota zwrócić(!!!) a przy najbliższym miocie dostanę kota, który zostanie przebadany wzdłuż i w szerz by wykluczyć wszelkie jego wady, choroby, etc.
Jak dla mnie- kompletny brak odpowiedzialności i empatii. Po półtora roku mam ot tak, oddać Leona? Skazać go na eutanazję a na jego miejsce wziąć innego, zdrowego kota??? O nie!!
Czy ta "Hodowczyni" ma w ogóle serce? Co raz częściej mam wrażenie, że to jej sposób na biznes. Koty, psy! Dochodowa sprawa.
W chwili obecnej poszukujemy dobrego i doświadczonego weterynarza, który podejmie się przeprowadzenia u Leona operacji resekcji jelita grubego/okrężnicy. Niestety Nasz nigdy nie miał do czynienia z takim rodzajem operacji i nie chce ryzykować. Szanse na przeżycie to tylko 20-30%. Ale czy mam inne wyjście?? Nie!
Comiesięczne narkozy, lewatywy i czyszczenie jelit to zbyt duże obciążenie (także finansowe). Ostatnie dwie narkozy Leon ciężko zniósł, mimo, że dostał minimalną dawkę. Każda kolejna zwiększa ryzyko, że już nigdy się nie obudzi.
Wciąż szukam, czytam, piszę maile.
Czasu mamy coraz mniej. Licząc od wczoraj mam max miesiąc, bo tyle zazwyczaj wytrzymuje Leon i jego jelita.
Szukam też sposobu by "Hodowczyni" nie uszło to płazem. Może zdecyduje się na list do Związku Kynologicznego??